Wiejski czy miejski maraton?

avatar

Ten post jest spełnieniem życzenia fanów 😉 Chociaż jestem typem kanapowca to bieganie jest moją pasją i z wielką przyjemnością podejmę wyzwanie rzucone przez @rafalforeigner w komentarzu pod moim ostatnim postem Wirtualne bieganie. Panie, po ile te medale?:

Mam nadzieję że zrobisz taką przyjemność i opiszesz/ zrelacjonujesz może jakiś maraton? Wydaje mi się ze fajne i interesujące mogły by być twoje relacje na temat danego ''maratonu'' z jakimiś zdjęciami.

Miałem to szczęście, że biegłem w dwóch diametralnie różnych biegach maratońskich, więc może pokuszę się o porównanie "wiejskiego" i "miejskiego" maratonu w oparciu o własne doświadczenie.

BeFunky.jpg

Gdyby ktoś mi powiedział we wrześniu 2010 roku, że za rok pobiegnę w maratonie, to bym popukał się w głowę i go wyśmiał. Wtedy najdłuższym dystansem jaki biegałem to było 10 kilometrów i to bez rewelacji. Ale późnym latem 2010 roku zmieniło się wiele, z samotnego biegania przeszedłem do biegania w grupie znajomych, co wymusiło większy wysiłek, a to z kolei przełożyło się na poprawę wyników. Mniej więcej w listopadzie zrodził się w mojej głowie pomysł półmaratonu, niejako, żeby postawić się pod ścianą zapisałem się i opłaciłem start w Paryżu w marcu 2011 roku.

Kolega z którym wtedy biegałem długo się wahał, na tyle długo, że gdy się zdecydował limit uczestników został osiągnięty i nie mógł pobiec ze mną. Zaledwie tydzień po debiucie w półmaratonie w Paryżu, pobiegłem już wspólnie z kolegą kolejny półmaraton w Hadze. Spodobało nam się to na tyle, że w przypływie emocji w drodze powrotnej postanowiliśmy, że jesienią pobiegniemy maraton.

Kolejnego dnia emocje trochę opadły, ale chęć zmierzenia się z dystansem 42 kilometrów i 195 metrów pozostała. Najsłynniejszym w Belgii biegiem maratońskim jest Brussel Marathon, ale obawialiśmy się kilku podbiegów na trasie, szukaliśmy czegoś bardziej "płaskiego" stąd nasz wybór padł na organizowany co dwa lata bieg "Alpro Leiemarathon". Cechą charakterystyczną tego lokalnego biegu jest również trasa, gdyż staruje się sprzed malowniczego Kasteel Ooidonk, następnie trasa prowadzi około 40 kilometrów na zachód wzdłuż rzeki Leie i finisz jest w Wavelgem.

Mój pierwszy raz - Alpro Leiemarathon

BeFunkycollage.jpg

Ten bardzo lokalny maraton, co prawda wymagał wcześniejszych zapisów, ale liczba uczestników biegu nie przekraczała 300 osób, więc nie było też problemu z odebraniem pakietu startowego na chwilę przed startem. Pojechaliśmy tam w trójkę, Artur i ja startowaliśmy w zawodach natomiast Grzegorz zabezpieczał nas logistycznie, tzn miał przestawić samochód z miejsca statu w okolice linii mety.

Alpro Leiemarathon 2011 078.jpg

W bojowych nastrojach z ambicją złamania czterech godzin równo o 11 wystartowaliśmy na morderczą trasę, doskonale pamiętam, że pierwsze kilkaset metrów było po brukowanej drodze, która prowadziła do zamku, później jeszcze 2-3 kilometry po uliczkach pobliskiego miasteczka i dobiegliśmy nad rzekę. W tym czasie stawka już zaczynała się znacznie rozciągnąć.

Biegnąc nad rzeką musieliśmy zmagać się z niewielkim, ale przeciwnym wiatrem, dlatego dobrze by było biec w grupie. Około 50-80 metrów przed sobą widzieliśmy grupkę 5-6 biegaczy, którzy zdawali się trzymać równe tempo podobne do naszego, ale, żeby ich dogonić musieliśmy przyśpieszyć. Podczas krótkiego biegu wystarczyłoby zapewne kilkaset metrów, żeby nadrobić stratę, ale inaczej sprawa wygląda podczas długiego biegu, gdzie trzeba minimalizować podwyższony wysiłek.

Pamiętam, że goniliśmy tę grupkę przez około 6-7 kilometrów, niestety bez sukcesu, około 20 kilometra kolega zdecydował się na ostatni wysiłek, żeby dogonić uciekinierów, ja niestety odpuściłem, więc kolejne kilometry musiałem pokonywać samotnie, walcząc z własnymi słabościami. Około 23 kilometra po raz pierwszy przeszedłem z biegu do marszu, czyli mój kryzys zaczął się stosunkowo szybko. Później kontynuowałem ten marszobieg przez dalszą cześć trasy, w pewnym momencie zrozumiałem, że upragniona trójka z przodu już bezpowrotnie uleciała i teraz została mi walka o ukończenia maratonu.

alpro5.jpg

Wielu innych uczestników równie dzielnie walczyła, cześć z nich była bezpośrednio wspierana przez członków rodziny lub przyjaciół, którzy jechali obok nich na rowerze i w razie potrzeby go wspierali. Ja niestety byłem sam, w przypadku takiego rozciągnięcia się stawki zawodników oznaczało to, że zawodnik biegnący przede mną był daleko w przodzie, a ten który mnie gonił był kilkaset metrów za mną.

alpro4.jpg

Skrzydeł dostałem dopiero około 40 kilometra, kiedy zdałem sobie sprawę, że tylko około dwa kilometry i skończy się moja walka. Kiedy skręciłem znad rzeki w stronę miasta na ostatnią prostą dodatkowo dostałem dodatkowego kopa w postaci dopingu po polsku. Któryś z kibiców zauważył biało-czerwoną flagę na mojej koszulce i głośno krzyknął "dawaj, ku...a, dawaj". Na ostatnich metrach przed linią mety minąłem jeszcze jednego przeciwnika.

alpro6.jpg

Po minięciu linii mety miałem mieszane odczucia, z jednej strony dumny byłem, że ukończyłem maraton, ale z drugiej strony czułem ogromny niedosyt, bo do złamania czterech godzin zabrakło 23 minut. Kolega miał jeszcze większego pecha, bo jemu zabrakło 8 sekund.

DSC_0284.jpg

Drugie podejście - Marathon de Paris

Jesień i zimę mocno przepracowałem, wespół z kolegą, który zapisał się ze mną na maraton w Paryżu już jesienią 2011 roku. Doskonale pamiętam te około 30 km wybiegania w temperaturze około lub poniżej 0 oC. Maraton w Paryżu to w 100% inny bieg od tego, który doświadczyłem pół roku wcześniej w Wavelgem. Już sama rejestracja, która zakończyła się kilka miesięcy wcześniej po osiągnięciu 33 tysięcy biegaczy, zwiastowała zupełnie inny bieg.

20120415_MarathonDeParis_42.jpg
Zdjęcie organizatora zakupione z pakietem zdjęć z trasy.

Musieliśmy inaczej opracować logistycznie cały bieg, dla mnie przypominało to przygotowania z poprzedniego roku do półmaratonu, czyli konieczność odebrania pakietu startowego z numerem dzień wcześniej. W przypadku maratonu było to o tyle utrudnione, gdyż odbiór pakietów startowych był w dniu poprzedzającym zawody w kompleksie Bercy na południu Paryża. Pozytywną stroną tego przedsięwzięcia były targi sprzętu sportowego. Sami daliśmy ponieść się zakupowej fali i kupiliśmy kilka elementów wyposażenia długodystansowego biegacza.

20120415_MarathonDeParis_02.jpg

Tak czy siak musieliśmy zarezerwować nocleg w okolicach Paryża. Zdecydowaliśmy się na hotel na północnych przedmieściach Paryża w Bobigny. W dniu wyścigu jak tysiące innych uczestników metrem dostaliśmy się na Polach Elizejskich.

20120415_MarathonDeParis_05.jpg

parcoursmarathondeparis2012.png

Linia startu była mniej więcej w połowie Pól Elizejskich, a uczestnicy szczelnie wypełniali szeroką aleję aż do Placu Charles De Gaulle. Ustawiali się w wybranych wcześniej strefach, my byliśmy daleko za profesjonalistami, którzy startowali jako pierwsi. Poszczególne strefy były wypuszczane co kilka minut, żeby zapewnić pewien komfort biegu, bez konieczności przepychania się łokciami. Oficjalny start maratonu był o 8 rano, ale my staliśmy tak daleko, że linię startu przekroczyliśmy godzinę później. Żartowaliśmy sobie wtedy, że zawodowcy są już w połowie dystansu, a my dopiero zaczynamy naszą walkę. Pocieszeniem mogły być tłumy biegaczy w jeszcze dalszych sektorach za nami, którzy musieli wciąż czekać na start.

20120415_MarathonDeParis_20.jpg

20120415_MarathonDeParis_40.jpg

Dzięki tym zabiegom organizatorów mogliśmy płynnie wystartować w grupie biegaczy o podobnym wytrenowaniu, na szerokiej alei było wystarczająco miejsca, żeby bez problemu złapać własny odpowiedni rytm biegu. Niestety nie uniknęliśmy standardowego błędu w biegach tak masowych, czyli daliśmy się porwać tłumowi i zaczęliśmy szybciej niż planowaliśmy wcześniej. Cały czas kontrolowałem tempo biegu i co chwilę upominałem kolegę, że biegniemy za szybko, no ale przecież tłum nas niósł.

20120415_MarathonDeParis_50.jpg
Zdjęcie organizatora zakupione z pakietem zdjęć z trasy.

Wzdłuż niemal całej trasy stały nieprzebrane tłumy kibiców i turystów, którzy gorąco dopingowali biegnących. Co 2-3 kilometry przy ulicach stały różne zespoły i przygrywały rytmicznie biegaczom. Trasę od Placu Bastylii do Bois de Vincennes pamiętałem z półmaratonu. Następnie biegliśmy w stronę centrum Paryża, tym razem po bulwarach wzdłuż Sekwany.

20120415_MarathonDeParis_49.jpg

Tym razem pierwszy kryzys dopadł mnie nieco dalej niż poprzednio, bo około 27-28 kilometra, gdzieś na wysokości Place de Varsovie, czyli tuż przy wieży Eiffla. Dalej trasa wiodła przez chwilę jeszcze wzdłuż Sekwany, żeby później skręcić w stronę niesławnego lasku Bulońskiego (Bois de Boulogne), był to jedyny odcinek trasy gdzie biegaczy dopingowały tłumy kibiców. W tym lesie każdy walczył sam ze swoimi niedoskonałościami, nie tylko ja kontynuowałem zawody w formie marszobiegu, wielu moich rywali również zmagało się mniejszymi lub większymi kryzysami.

20120415_MarathonDeParis_54.jpg

Podobnie jak w przypadku pierwszego maratonu wykrzesałem resztę sił na finisz, ostatnie dwa kilometry już tylko biegłem, a po wbiegnięciu na ostatnią prostą na Avenue Foch gdzie tłumy po obu stronach drogi zagrzewały do walki na ostatnich metrach nawet tych z nas, którzy kończyli resztkami sił dwie godziny po zwycięscy. Jak łatwo się domyślić również w Paryżu nie udało mi się złamać czterech godzin, mimo tego, że poprawiłem swój poprzedni czas to wciąż zabrakło około 9 minut.

P1040356.jpg
Zdjęcie organizatora zakupione z pakietem zdjęć z trasy.

Podsumowanie, wady i zalety.

Oba maratony były niezwykłymi wydarzeniami do których przygotowywałem się na miarę swoich możliwości, w okresie przygotowawczym biegałem tygodniowo do 100-150 kilometrów tygodniowo, czyli tyle ile obecnie w miesiąc lub nawet dwa. Za kazdym razem kiedy mijałem linię mety mówiłem sobie "never ever", ale to szybko mijało i po paru dniach zapisywałem się na kolejny maraton. Po Paryżu miałem biec jesienią w Warszawie, ale w międzyczasie nasiliła się moja choroba ZZSK i musiałem odpuścić.

alpro7.jpg

W przypadku małego lokalnego biegu trudno wskazać dużo zalet, chyba tylko dostęp do masażystów i odnowy biologicznej po biegu. W Paryżu było nie możliwe dostać się na taki masaż. Bieg lokalny to przede wszystkim walka z samym sobą, z własnymi słabościami, przypomina on bardziej długie samotne wybieganie niż rzeczywistą rywalizację.

20120415_MarathonDeParis_60.jpg

Duży, dobrze zorganizowany bieg daje większą szansę na lepszy wynik, przez cały czas ktoś biegnie przed nami, za nami i z boku. Ogromną zaletą są również tłumy kibiców. Pod numerem startowym mieliśmy swoje imiona i czasami słyszeliśmy w tłumu doping po polsku skierowany bezpośrednio do nas od obcych ludzi stojących przy trasie, to również podnosi morale i daje dodatkowego kopa. Dodatkowym plusem była piękna żółta koszulka "Paris Marathon Finisher", którą dumnie prezentowałem tydzień później na I Półmaratonie św. Jerzego w rodzinnej Ostródzie.

1335564186035.jpg

Bardzo jestem zadowolony, że miałem szansę przekonać się na własnej skórze jak to wygląda, doświadczyć ekstremalnego zmęczenia, skurczów przy każdym kroku i sztywności w kolanach, więc z uśmiechem ale ze zrozumieniem patrzę na takie filmiki.



0
0
0.000
15 comments
avatar

ojejku, rany cięte i szarpane! 😱
ależ jesteś dzielny!

doskonale rozumiem ten rodzaj wysiłku i przełamywania własnych barier;
i ten wspaniały rodzaj satysfakcji, nieporównywalny do niczego innego..

PS:
teraz już zawsze, gdy zobaczę i będę mijać jakichś biegaczy,
będę ich dopingować (używając języków ojczystych, obcych oraz slangu :)

0
0
0.000
avatar

Nie dzielny tylko gapa, o podstawę barierki się przewróciłem i rozbiłem kolano około 10 km.

A doping się przydaje, może być bez narodowych "przecinków" :)

0
0
0.000
avatar

Fajna relacja. Gratulacje za wytrwałość i ukończenie biegu. :)

0
0
0.000
avatar

Może to nie do końca miał być challenge, ale raczej prośba / sugestia 😉 I muszę powiedzieć że bardzo fajny post ciekawy i fajnie się czyta👏👏👏 . I to chyba nie tylko moja opinia 😉 więc mam nadzieje że będzie więcej takich💪💪💪💪

0
0
0.000
avatar

mam nadzieje że będzie więcej takich

Takich to może nie, bo to już dawna przeszłość, którą wspominam z nostalgią. Zresztą ten temat pojawiał się w moich wcześniejszych postach wystarczy poszukać. A zresztą teksty na specjalne życzenie ciężko się pisze, ten pisałem przez 3 dni, nigdy wcześniej to mi się nie zdarzyło

0
0
0.000
avatar

Lesiu! Jesteś niesamowity! A tekst - czytało się fantastycznie.

0
0
0.000
avatar

Jak ciężko było pokonać maraton w skali od 1 od 10 (1 to lajcik, 10 to zgon ;-) ) i czy (i ile?) miałeś momentów, że chciałeś zrezygnować w trakcie biegu? Widzę po zdjęciach, że bez upadków się nie obyło. Tym większe brawa!

0
0
0.000
avatar

Myślę, że poziom trudności między 7, a 8. Oczywiście nikt nie zrobi tego "z marszu", im lepiej się przygotujesz tym łatwiej będzie. Są ludzie którzy codziennie biegają dystans maratoński, aktualnie rekord Guinnessa należy chyba wciąż do Polaka, który przebiegł 366 maratonów dzień po dniu.

i czy (i ile?) miałeś momentów, że chciałeś zrezygnować w trakcie biegu?

Nie pamiętam dokładnie, ale było kilka takich momentów, że zastanawiałem się co ja tu robię? Ale nie miałem chyba takiej chwili zupełnego zwątpienia. Z resztą nie miałem wyjścia, musiałem dobiec (dojść) do mety, bo tam czekali na mnie znajomi, z którymi wracałem do domu. O ile w Paryżu mógłbym zejść i pójść na skróty do mety, to do Walvegem nie miałem takiej opcji.

Do wszystkiego co robię staram się podchodzić zdroworozsądkowo dlatego, znając swoje niedoskonałości na pewno nie pobiegłem tak długich dystansów do przysłowiowego odcięcia prądu, biegłem na 70-80%.

A potknięcie, rzeczywiście zaliczyłem, biegłem przy skraju drogi i zahaczyłem o podstawę barierki.

0
0
0.000
avatar

Gratulacje. Po przeczytaniu aż mnie nogi bolą. Także moje postanowienie - nigdy nie przebiegnę maratonu.

PS.Miałem kiedyś takie głupie postanowienie, że nigdy nie dostanę "Oskara" - po roku koleżanka na Gadu-Gadu mi przesłała obrazek tej statuetki za jakiś dowcip. Także nie ma co mówić nigdy.

0
0
0.000
avatar

Tekst miał być na zachętę, że to taka fajna przygoda, źle to odebrałeś ;)

0
0
0.000
avatar

Szacun @lesiopm 😃 Super, że oba biegi ukończyłeś i pokonałeś własne słabości. A to 4h Ci nie ucieknie, kiedyś je jeszcze dogonisz 😉

0
0
0.000
avatar

Świetny post. Ogromny szacunek za taki wysiłek. Mój kumpel przygotowuje się od roku do startu w maratonie, i namawia mnie mocno, bym mu towarzyszył, ale na dziś wiem, że bym nie podołał temu wyzwaniu.
Czekam na Twoje kolejne relacje.
p.s.
Uśmiałem się z tego filmu, szczególnie z momentu, gdy gość stoi przed schodami :) Miałem wielokrotnie ten sam dylemat w dzień następny po treningu nóg na siłowni. Znam ten ból ;)

0
0
0.000
avatar

O w morde! Stawiasz sobie niezłe poprzeczki!👏 Gratulacje! Widze, że taki zaparty jesteś i waleczny!👊

0
0
0.000